Jeszcze klika myśli, wyrażone w słowach mniej, czy
więcej udolnie zrymowanych, które się zrodziły w umyśle całkiem niechcący. Trochę są to zwierzenia, trochę niepokoje, nurtujące zapewne i
innych. Każdemu pisany wzlot ptaka, lub mała apokalipsa. To drugie
rozwiązanie jest bardziej pewne i
bardziej powszechne. I społeczności doznają coraz większych rozterek.
Dlatego potrzebny jest szczypta pesymizmu.
D e d y k a c j a
d l a n i k o g o
W pewnej
szacownej farze
Kroczy
korowód na filarze
W
całunie postacie kościane
Wiodą
taniec na ścianie
W daleką
dal wywodzi
Korowód
postać na przodzie
A ten
jest ku pamięci
Tej co
nie skąpi piędzi
Bywa z
nienacka spłynie
Nikogo ta
nie pominie
Albo razi
pokotem
Nie pomna
co będzie potem
Albo
piekielny posłaniec
Zarządzi
morderczy taniec
Sypiają
synowie w ziemnej gościnie
Po
wieczne czasy nam słynie
Tam jeno
modły i wieńce
Im nie
potrzeba nic więcej
Aleć anioła śmieci spadkobiercom
Mają krwawić serca
I bywa,
męczeństwo może się przydać
Mogiłą
można niektórych przydybać
Dodać
kości do korowoda
Takiej
okazji szkoda
Wysłać
do nich posłańców
Wespół zaprosić do tańca
Dwa
ukłony, wystarczył jeden
Drugi wielu zgotował eden
Na tym
nie kończy się kraniec
Odtąd
podwójny taniec
Podwójna
nam spuścizna
I
podwójna blizna
Postać w
czarnej opończy
Cmentarnego tańca nie kończy
Oj!! jak mi się podoba
Taki
taniec chocholi na grobach
( na
filarze w kościele św. Jana w Toruniu
Znajduje
się stare malowidło "Korowodu śmierci")
E p i t a f i u m
d l a p o e t y
Poeto z
Grenady
Poczęty
przez Euterpe
Wskazał jej palec
łono
Rodziły
się pieśni
Rodziły
wersy
Zasiadły
na tronie
I
torreador
I Cyganka
I corrida
Wszystko
co hiszpańskie
Wszystko
co z hidalga
To w
wierszu się przyda
Twe wersy
przedziwne
Twe wersy
nadobne
Nie były
na rękę
Po złej
stronie stajesz
Jako ten
Owidiusz
Więc
poniosłeś klęskę
Losy
takich wielu
Płaczę na
swe palce
Zanurzoną
w strofach
Kula tak
maleńka
Powala
herosa
Takich Pan Bóg
kocha
S n y n i e
p r o r o c z e
Niech mi
się nie śnią
Dziwactwa
okropne
Śnienie bez pieśni
Sny bez
polotu
Odbite w
oknie
A za tą
szybą
Wierzba
bez liści
A pod tą
wierzbą
Wiatr
srogi świszczy
Smutek bezbrzeżny
Niech mi
się nie śni
Ta
wierzba goła
Chcę
widzieć we śnie
Może
anioła
Może
liściastą
Lipę lub
jesion
Co mchem
porasta
Gdy idzie
wrzesień
Senny
zamęt
Joysem
pisany
Językiem
w plamy
W nocnych rozdziałach
Labirynt
dzisiaj
Rozlany
atrament
Nieznane
miasto
O panno
śnij się
Odwiedź
niewiasto
Coś dniem mi obca
A
nocą wtórą
Brnę na
manowcach
W
kniejach ponurych
Senne
widziadło
Odciska
smętek
Na
prześcieradle
W trwaniu
pokrętnym
Może w
noc wtórą
Noc nie
ponurą
Ptaki i
łąka
W sen się
zabłąka
A p o
k a l i p
s a
Przychodzi wicher przywiewa
Jeźdźców
na koniach podkutych
Pędzą
przez dale i mroki
Z
mieczem napiętym łukiem
Apokalipsy
zwiastuny
I pędzą
pędem szalonym
Pierwszy
gdy pieczęć skruszona
Razić
każe skłóconych
Matki z potomstwem
pognębić
Synów
naprzeciw synów
Postawić w szeregach zwartych
Aż ziemia
oczyści się z sierot
Pieczęć
pęka druga
Więc
drugi pochodnia paląca
Łany i
stada poraża
Pola
pokrywa szarańczą
Ta też ma
prawo do trwania
Niech
wykarmieni nadmiernie
Ustąpią
miejsca i sczezną
Użyźnią
ziemię zgłodniałą
Nawozem
swych kości
Takie
wyroki jeźdźca
Z pieczęcią
Co
trzecią wyprzedza
Teraz
posłaniec szalony
Dmucha na
ludów resztki
Tchnieniem
zatrutym śmiertelnie
Rży
radośnie nad trumną
Staną się
nią kontynenty
Aż czwarta się rozkruszy
Pieczęć ustanowiona
Jeździec przeznaczenia
Wznosi z
triumfem ramiona
Chwali i
błogosławi
Dzieło
towarzyszy
On bez
dzieł wzniosłych
W dołach
ciemnych zrodzonych
O jeźdźcy
czterej
Wysłannicy
grozy
Czy piąty
powstanie z grobu
Zmartwychwstanie
Na białym
koniu niepodkutym?
R e
q u i
e m
Słucham
twego Requiem
W cichej
samotności
Cisza nie
przeszkadza
A
samotność gościem
Z którym
się przechadzam
Po
manowcach losu
Ta ma
wartość dźwięków
Co brzmią
w twoim dziele
Tyle że
bez głosu
To nie hymn
podzięki
Jaki
brzmi w kościele
A nam
zwykłym ludziom
Niemym od
kołyski
Po
życiowym trudzie
Nie
zabłyszczy
Ni nad
katafalkiem
Ani nad
kopczykiem
Chociaż
by kawałkiem
Brzmienie
twego krzyku
Requiem i
przestroga
Bo tylko
herosom
Kamykom
ludzkości
Udzielają
głosu
Co w
twych nutach gości
Ja sobie
zanucę
Gdy
pozwolisz Panie
Pokornemu
słudze
W
godzinie żegnania
W
resztkach świadomości
Ten hymn
ostateczny
Tak
będzie najprościej
Z nim
pójść do wieczności
W i m i e n
i u w i e l u
Już wiem
jak wiersz się pisze
Lektury
sław mi rzekły
Napiszesz przerwiesz cisze
Gdy
samotność ci piekłem
Słowa co
emanacją
I darem
są od bogów
Posłane
do mnie spacją
Zastąpić
słów nie mogą
Gdy nie
ma słów najbliższych
Myślą
rzucam o ściany
Ich grzmot nie przerwie ciszy
Gdzieś w
duszy zakopanej
Podrzutek rodem z cieni
Podstępem
myśl zniewolił
Szalbierstwem
sąd odmienił
Zgubił
się byt bez soli
I tak
chodzą po ludziach
Cisze czy
słowa obce
Język ten
sam w posłudze
Znaczenia
na manowcach
Zatem wołam za wielu
Prośmy o
zapomnienie
Bezsłowy
przyjacielu
Gdy się
staniemy cieniem
Wykreślaj nas z rejestru
Pamięci nie obciążaj
Żyć
będzie lżej ci przez to
Postąpisz
nader mądrze
Z a m i l k n ą
d z w o n y
Wydarto
dzwonu serce
Wydaje
dźwięk szczerbaty
Niech
wisi niemy
Na wieży zadartej
Ucięto
sznur od dzwonu
Wisiał
bez potrzeby
Tonu
dzwon nie uroni
Przeszkadzał
niebu
Wichrom i
grzmotom
Dzwonom
pisany koniec
Rusznica
są po to
Aby
przestano dzwonić
Milsza melodia rusznic
Czasu
basso continuo
Szczebioty
miłe wodzom
Tylko te
ich wzruszą
Gdy w
niebo popłyną
Tym
one są po drodze
Już czas
w drogę wyruszyć
Wydrzeć
serca dzwonom
Odjąć im
sznury
Pomysł
poroniony
By śpiew
popłynął z góry
Nauczmy
się słuchać
Melodii
wybuchów
Wieszczy
Wernyhora
Poloneza
pora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz